Jest bardzo trudno zrobić wystawę o związku kupców sprzed wielu wieków. Jeszcze trudniej sprawić, aby była interesująca, a chyba najtrudniej pozyskać z kilku instytucji potrzebne dla realizacji zamysłu eksponaty. Jednostki będące w posiadaniu cennych obiektów strzegą ich jak oka w głowie i trzeba rzeczywiście wiele zachodu, aby udało się je wypożyczyć.
Na ten aspekt wystawy chciałabym zwrócić szczególną uwagę, bo nieczęsto się zdarza, aby tyle wyjątkowych eksponatów: dokumentów, map etc. pochodzących m.in z Archiwum Państwowego, Muzeum Archeologicznego, Bazyliki Mariackiej obejrzeć na wystawie czasowej. Tym mocniej doceńmy wobec tego możliwość obcowania w jednym miejscu z tymi – co prawda niemymi – lecz jednak wymownymi świadkami opowiadanej historii.
Mamy wiatr do żeglowania, a więc w drogę!
Będzie o transporcie, towarze, kupcu, pieniądzu, zjazdach i wielu innych kwestiach związanych z Hanzą.
Rozpoczynamy w Palowej, świetnie, że właśnie w miejscu, w którym w przeszłości pobierano cło tzw. palowe na potrzeby utrzymania portu. Port, żegluga, handel – jak bardzo ewoluowało znaczenie tych słów na przestrzeni wieków. Wyobraźmy sobie podróż w czasie, gdzie tygodnie, miesiące spędzano na niebezpiecznych wyprawach morskich. Niebezpiecznych nie tylko ze względu na wszechpotężny żywioł wody, ale także na czyhających piratów. Piraci stanowili plagę ówczesnego morskiego świata, być może gdyby nie zagrożenie jakie stanowili, nie trzeba byłoby się łączyć w grupy, płynąć w konwoju, nie trzeba byłoby się wzajemnie ochraniać i wspierać.
Słowo Hanza oznacza gromadę.
Na początku ekspozycji wprowadzenie, czyli trochę dat, przyczyny powstania i historia Hanzy, trasy przewozu towarów osadzone na osi czasu i przestrzeni. Zawiało nudą? Ależ skąd!
Bardzo polecam przypatrzeć się planszy pokazującej popyt i podaż, ona nam dużo mówi o ówczesnym świecie. Zastanowiło mnie, dlaczego w szesnastym wieku tak wydatnie obniżyło się zapotrzebowanie na śledzie? Smakować przestały, spadła populacja tych ryb, a może zakazano połowów? Odpowiedź okazała się być zupełnie innej natury: rozprzestrzeniające się w szybkim tempie nauki Marcina Lutra pozwoliły na bezgrzeszne futrowanie się mięsem w każdy dzień, a co za tym idzie spadło zainteresowanie potrawami postnymi, czego śledź ofiarą padł;)
Jest o kantorach, czyli o placówkach gospodarczych Hanzy. To kolejny fascynujący temat; wystarczy spojrzeć na mapę, aby się przekonać, że dzięki kantorom kontrolowane były najważniejsze szlaki handlowe na wschodzie, zachodzie, północy i południu.
O każdym z kantorów, ich specyfice można by snuć długie opowieści, ja wspomnę jedynie piękną Brugię. W Brugii handel kwitł; na Wielkim Targu tuż obok Starej Hali kupcy oferowali egzotyczne owoce, przyprawy, figi, migdały, szafran, cynamon; naczynia, szkło lustrzane z Wenecji; futra i wosk z odległej Rosji, a wreszcie szlachetne tkaniny wszelkich barw i rodzajów wytwarzane w okolicy. Pięknie, kolorowo i pachnąco. Osterlinge (Wschodniacy – tak zwano niemieckich kupców ze względna ich pochodzenie na wschód od Renu) pomieszkiwali w Brugii w wynajętych lokalach, które służyły im także jako skład towarów. Inaczej, niż w pozostałych kantorach, Hanzeaci nie tworzyli w Brugii zwartej kolonii. Właściciele kwater pomagali kupcom także w nawiązywaniu nowych kontaktów handlowych, co skutkowało wieloletnią współpracą. Krótko mówiąc: Hanzeaci dobrze się w Brugii czuli, do ich dyspozycji były usługi wszelkiej maści – także i te, o których przy dzieciach raczej nie mówimy;)
A propos dzieci: absolutnie nie są pomijane, wręcz przeciwnie: na wystawę zaprasza młodzian rodem z kreskówek, dla maluszków przygotowano kredki i papier do kolorowanek, w salach wystawowych znajdują się zachęcające do igraszek morskie fale. Dla nieco starszych strój bogatego kupca z epoki (nic, tylko założyć i chwilę poparadować), w następnej sali matematyczne zadanie do rozwiązania (z nagrodą!) a dla chętnych intrygująca gra planszowa. Oczywiście planszówka jest przeznaczona nie tylko dla dzieci; dorośli różnych kategorii wiekowych jak najbardziej mogą i powinni się z nią zmierzyć. I niech nie poddają się d razu, niech nie zniechęcają ich wstępne trudności i zawiłości, po ich pokonaniu gra naprawdę daje sporo satysfakcji, ucząc, a także ciesząc oko, gdyż jej graficzna strona zasługuje na same superlatywy. Mam nadzieję, że zagości w sklepikach muzealnych na stałe, bo jest znakomitą pamiątką z pobytu w Gdańsku, świetnym prezentem na każdą okazję dla miejscowych czy przyjezdnych. Poszerza wiedzę, inspiruje, zachęca do zagłębienia się w temat – strzał w dziesiątkę!
Wróćmy do Palowej, bo jeszcze przecież musimy obejrzeć oryginalne księgi, mapy, modele kogi i holku. Tam, gdzie mowa o towarach, gratka nie lada: beczki opatrzone gmerkami, czyli znakami handlowymi kupców, sztaby żelaza, plastry miedzi. Szczęście oglądania autentyków zawdzięczamy nieszczęściu: na początku XV wieku na statku typu holk wybuchł pożar i statek zatonął w pobliżu Gdańska. Jego głównym ładunkiem były miedź ze Słowacji a także wosk, żelazo i klepki dębowe. Robi wrażenie.
Jako że sale wystaw czasowych w Ratuszu są od siebie znacznie oddalone, więc musimy przedsięwziąć małą przechadzkę, ba, nawet wspinaczkę po schodach, bo następne eksponaty znajdują się dwa piętra wyżej.
Trud zostaje wynagrodzony w postaci portretu George’a Giesego autorstwa Hansa Holbeina Młodszego.
Nie oryginał to wprawdzie (Muzeum czyniło starania, aby wypożyczyć oryginał, ale niestety Nationalgalerie w Berlinie stawiała zbyt wysokie wymagania finansowe), ale za to wielkoformatowa, doskonałej jakości kopia. Bardzo polecam przypatrzeć się poszczególnym przedmiotom ujętym na portrecie. Nie ma tam przypadków, każda rzecz odgrywa określoną rolę i ma znaczenie symboliczne, dzięki czemu treści jest o wiele więcej, niż mogłoby się na pierwszy czy drugi rzut oka wydawać. Po przeanalizowaniu poszczególnych elementów portretu zmienia się całkowicie odbiór obrazu. Weźmy przykładowo goździki znajdujące się w wazonie – kwiaty te są symbolem zaręczyn i wierności narzeczeńskiej, co by się zgadzało, bo po powrocie do Gdańska Georg Giese ożenił się. Goździkom oraz innym roślinom uwiecznionym na obrazie przypisywano właściwości lecznicze, co z kolei przywodzi na myśl epidemię dżumy szalejącą w Londynie w roku powstania portretu. To już nie jest statyczny konterfekt, to spotkanie z gdańszczaninem w jego londyńskiej siedzibie, to opowieść o jego zajęciach, planach, nadziejach, obawach. Niebywale zajmujące. A przy okazji w gablocie obok pochodzące z epoki cytaty z obrazu. Niewykluczone, że naprawdę któryś z nich został namalowany przez Holbeina;)
W następnej sali coś dla matematyków i ekonomistów o zacięciu historycznym. Albo też historyków będących sprawnymi matematykami. Znam tylko jedną taką osobę, u której to rzadkie połączenie cech występuje i to właśnie ona jest współodpowiedzialna za tę część wystawy.
Teraz będzie o pieniądzach. Jedną z podstawowych umiejętności kupieckich w tamtych czasach było przeliczanie wartości towaru.
Nie było to łatwe zadanie, jeśli sobie uzmysłowimy, że w obiegu były środki płatnicze o różnej zawartości kruszcu…
Nie tylko państwa, także niektóre miasta biły własne monety…
Dla ułatwienia stosowano nieistniejący pieniądz obrachunkowy, pieniądz-duch, jak to jeden z naukowców określił…
Wspomagano się abakusem…
Już od samego pisania na ten temat robi mi się słabo i ciemnieje przed oczami. Poszłabym z torbami, gdyby przyszło mi żyć w tamtych czasach jako kupiec.
Straty, długi i wierzyciele.
Stop! Nie mam się przecież czego obawiać; jako białogłowa mogłabym może trochę pomagać w kantorze (wychodziły nawet książeczki uczące panny podstawowych zasad rachunkowości, czego dowód na wystawie jest), ale poważniejsze operacje były domeną panów. Uff.
Niemniej i tak polecam łamigłówkę arytmetyczną, czyli ile rodzynek można kupić za sześć szylingów? Nagrodą za poprawne rozwiązanie są rodzynki. Co prawda nie cały kamień (ówczesna miara objętości towaru), ale potrudzić się warto.
Dla chętnych jest jeszcze jedno zadanie: można wcielić się w rolę kupca hanzeatyckiego i popróbować swych sił w rachunku na liniach. Szczegóły na wystawie;)
W następnej sali będzie o zjazdach Hanzy, o sprawozdaniach z tychże czyli o recesach, będą znaleziska archeologiczne, jak np. rozczulające wysokie buciki dziecięce. I torebeczki wyglądające nawet dość współcześnie. Myliłby się ten, kto by pomyślał, że to damskie akcesorium. Cóż taka kobieta w średniowieczu mogłaby włożyć do torebki? Ani szminki, ani puderniczki, pieniądze miał jej mąż, tak więc ani chybi kaletka jest męska.
W sali depozytowej Ratusza zetkniemy się z tematem pieczęci miejskiej. Znawcy historii Gdańska wiedzą, że w czasach przedkrzyżackich godłem miasta była bezzałogowa koga. Motyw kogi w nie był jedynie domeną Gdańska. Inne, kluczowe miasto hanzeatyckie posiadało wizerunek kogi z dwoma członkami załogi, a jeszcze inne, zresztą znajdujące się w pobliżu Gdańska, tylko z jednym. Swoją drogą ciekawe, czy tylko dla odróżnienia, czy też może inne względy decydowały o ilości przedstawionych na pieczęci postaci?
Także obecny herb miasta jest bardziej hanzeatycki, niż wielu z nas przypuszcza. Muszę niestety rozczarować patriotów: podstawowe barwy herbu, czyli czerwień i biel są typowe dla miast Hanzy, herb powstał w czasie, gdy w Gdańsku rządzili związani mocno z Hanzą Krzyżacy. Żeby jednak patrioci bardzo smutni nie byli: korona jest polska. Na niektórych przedstawieniach znajduje się ona bardzo blisko krzyżackich krzyży, na innych nieznacznie się od nich oddala, co obrazuje stosunek gdańszczan do panującego władcy. Polecam gorąco prześledzić wizerunek herbu miasta pod tym kątem, tkanka miejska w różnych jej aspektach dostarcza nam wielu przykładów.
W Sali Morskiej – ostatnim pomieszczeniu wystawy – sporo jest różnorodnych treści. Jest mowa o gdańskich hanzeatach, o kobietach, o dzieciach, jest zbroja rycerska i wiele innych cennych eksponatów. Wreszcie wisienka na gdańskim torcie: historia karaweli „Peter von Danzig” plus bonus: artefakty z mniej odległych czasów unaoczniające chęć uczynienia z Paula Beneke rodzimego bohatera narodowego.
Bardzo polecam zwiedzenie tej wyjątkowej i bardzo inspirującej wystawy. Jak mantrę powtarzamy zdanie: „Gdańsk należał do Hanzy”, ale niewielu z nas potrafi to zdanie rozwinąć. Nadarzyła się nam doskonała okazja, aby wiedzę o tym znaczącym okresie w historii Gdańska znacznie poszerzyć, a przy tym zetknąć się w jednym miejscu z szeregiem przedmiotów pochodzącym z epoki. To są wszystko gdańskie skarby i cieszmy się, że są wydobyte i pokazane. Jeśli tylko pojawi się okazja, to weźcie koniecznie udział w oprowadzaniu kuratorskim – prof. Beata Możejko i dr. Ewa Bojaruniec-Król są jednymi z nielicznych wybitnych znawczyń tematu. A może dr Marcin Grulkowski będzie ponownie w Ratuszu zdradzał tajniki liczenia w średniowieczu? Bo to jego miałam na myśli pisząc o historycznym rachmistrzu. Wszystkim tym i pozostałym zaangażowanym w powstanie ekspozycji osobom należą się słowa wdzięczności i uznania.
…a z tym wiatrem, to było tak: przed wyruszeniem w podróż kapitan trzy razy pytał załogę: “Panowie, mamy wiatr do żeglowania?”. Po otrzymaniu trzykrotnego potwierdzenia można było wyruszyć w podróż…
Drugi paragraf prawa morskiego.
Nasza wystawa jest dla pań i panów, tak więc zawołanie będące zaproszeniem na ekspozycję zostało nieco zmienione.
“Mamy wiatr do żeglowania…”
Związki Gdańska z Hanzą XIV-XVI w.
Wystawa czasowa w Ratuszu Głównego Miasta 08.06.-03.11.2024