Olga Boznańska w Gdańsku

Nareszcie. Olga Boznańska po raz pierwszy w Gdańsku.

..Wyobrażam ją sobie wysiadającą z pociągu z Krakowa. Jej walizka nie jest zbyt wielka, ale na tyle duża, aby zmieścić obrazy, które chce pokazać w Gdańsku. Jeszcze nie wie, czy miasto się jej spodoba, a ona miastu i czy warto zostać tu trochę dłużej, albo chociażby częściej przyjeżdżać. Na razie się rozgląda. Swoje kroki kieruje w stronę Długiej, dochodzi do ratusza, pokonuje schody wiodące na drugie piętro i rozpoczyna rozwieszanie swoich dzieł..

W Ratuszu Głównomiejskim stykamy się z cząstkę dorobku artystki, traktujmy ją więc jako wstęp, jako zaproszenie do jej wysublimowanego świata. Jej twórczość jest trudna, nawet tak znakomity mistrz pędzla jak Jacek Malczewski przyznawał, że długo nie rozumiał Boznańskiej i określał jej prace jako „zakończone sadzą malarstwo”. Ono nie rozgrywa scenek rodzajowych, nie opowiada historii, nie cyzeluje wykwintnych strojów i koafiur, nie przenosi w urokliwe krajobrazy. Malarstwo Boznańskiej to raczej intymne spotkania z portretowanymi, próba uchwycenia ich istoty, wejrzenie w ich dusze.

Dobór prezentowanych na wystawie obrazów pozwala nam nie tylko prześledzić jej drogę artystyczną, ale także daje nam pewien wgląd w prywatność i osobowość  artystki oraz uwiecznionych przez nią osób. 

Wraz z nią jesteśmy w rodzinnym Krakowie, potem w Monachium, gdzie Boznańska rozwinęła i ukształtowała swój talent malarski, a wreszcie w Paryżu, gdzie spędziła ponad czterdzieści lat – największą część swojego życia. 

Na wystawie, wśród portretowanych są jej bliscy, jak Józef Czajkowski, wieloletni narzeczony malarki. Niestety z powodów, których biografowie mogą się tylko domyślać, mariaż nie doszedł do skutku. Boznańska nigdy z nikim się nie związała. Podobno nie znosiła dotyku…

Jest portret ojca, który intensywnie wspierał Olgę i jej siostrę. Po jego śmierci życie malarki jakby straciło radosne kolory, co znalazło odzwierciedlenie w barwach jej twórczości. Widać to doskonale na chronologicznie ułożonej wystawie. 

Czy kogoś z bliskich w Gdańsku brakuje? 

Tak, Izy. 

Dla pełniejszego obrazu prywatności Olgi powinnismy zobaczyć na ekspozycji portret siostry Izabeli. To była ważna postać, bardzo uzdolniona muzycznie, ponoć pięknie grała na fortepianie. Niestety nie dana jej była kariera w filharmoniach świata – trawiąca ją przed każdym koncertem paraliżująca trema skutecznie uniemożliwiła publiczne występy. Była zawsze blisko, właściwie na wyciągnięcie ręki, w Paryżu mieszkała parę ulic dalej. Siostry bardzo się różniły w fundamentalnych kwestiach,  często się kłóciły, nie rozmawiały przez kilka dni, po czym znów do siebie wracały.  Izabela dbała o Olgę, gdy ta była w tarapatach finansowych – a była prawie bezustannie – wtedy potajemnie, przez podstawione osoby kupowała jej obrazy. Zdawać by się mogło, że stąpająca twardo po ziemi młodsza siostra otacza opieką oderwaną od życia artystkę. Pozornie tak, lecz jednak to Izabela była chwiejna psychicznie, do tego stopnia, ze musiała być leczona elektrowstrząsami.  Na niewiele się zdały – jej umęczona dusza szukała schronienia i uciekała w alkohol, narkotyki, a wreszcie w samobójczą śmierć. 

Boznańska została sama.

Chyba lubiła malować siebie. Z ponad trzech tysięcy stworzonych przez nią obrazów, ponad trzydzieści to autoportrety, na naszej wystawie są trzy. Widzimy na nich na ciemno ubraną kobietę w wieku trudnym do określenia. Ta sama twarz o głęboko osadzonych ciemnych oczach, ta sama fryzura, którą Zofia Stryjenska opisała jako „sinoczarny wał włosów wysoko w kok zaczesany”. Chyba nawet suknia ta sama lub ewentualnie taka sama – biografowie malarki podkreślają jej nie zmieniający się od dziesięcioleci, wywodzący się z dziewiętnastego wieku strój. Boznańska także i pod tym względem nie szła z duchem epoki. Kiedy wychodziła po zmroku na ulice Paryża musiała wyglądać jak fantom z XIX wielu. Drobna, odziana na czarno postać, jakby nie z tego świata. Wychodziła wieczorami z domu, aby zaopatrzyć się w papierosy, olej do lampy – nie miała wielkich potrzeb.

Była niewiarygodnie dobra, nie potrafiła odmówić nikomu, kto przyszedł prosić ja o pieniądze. Nie miała ich wiele, dochód przynosił wynajem kamienicy w Krakowie oraz coraz gorzej sprzedające się portrety. Boznańska musiała oszczędzać na podstawowych potrzebach: na jedzeniu, na kosztach opału. Mimo tego miłosiernie wspierała biednych – rosyjscy emigranci nazywali ją „swiataja Olga”, a jej adres podawany z rąk do rąk krążył wśród wszelkiej maści żebraków. Często padała ofiarą różnych naciągaczy, być może zdawała sobie z tego sprawę, ale choćby i tak było – nie miało to wpływu na jej zachowanie. Nawet taka sława jak Artur Rubinstein nie miał skrupułów pożyczać (i nie oddawać!) pięniędzy tylko po to, aby roztrwonić je w kasynie. 

Chciałabym znaleźć sie w jej paryskiej  pracowni przy Boulevard Montparnasse 49. Przypuszczalnie przywitałby mnie półmrok i gryząca woń tytoniu – malarka (podejrzewam, że także liczni jej goście) nie rozstawała się z papierosem. Szary dym spowijał całe dość zagracone pomieszczenie, przez brudne zazwyczaj okna dostawały się rozproszone promienie słońca. Światła nie mogło być zbyt wiele – w ostatnich latach życia Boznańska cierpiała na chorobę oczu i ostre światło sprawiało jej wręcz fizyczny ból. Stąd okna przysłonięte były czymś na kształt czarnych żagli – przez nie dopływ światła był pod kontrolą. Dużo (najczęściej już zwiędłych) kwiatów i pajęczyn, które – według Jerzego Waldorffa – zwisały szarymi girlandami. Wreszcie zwierzęta: wszędobylskie białe myszy, kanarek, papuga, chomik, na stole wypchany ratlerek. 

Na ścianach tłoczyły się przeróżne obrazy – także te zamówione, namalowane lecz nie odebrane. Zdarzało się, że zamawiający nie odbierali portretów, gdyż nie podobał im się ich wizerunek. Boznańska miała swój sposób pojmowania piękna. Uroda modela nie była celem jej twórczości – charakter, emocje, uczucia, emanacja duszy były istotniejsze niż zewnętrzne piękno. Malowała człowieka takim, jakim był, bez upiększeń. Zaczynała malować od oczu, one stanowią istotę portretu i one niezmiennie skupiają uwagę spektatorów – reszta jest sztafażem. 

Jeden z krytyków uznał, że Boznańska nie maluje oczu lecz spojrzenie.

Doszukiwała się w portretowanych prawdy, drażniło ją, kiedy kobiety przychodziły na sesję wymalowane; mawiała wtedy: „Po co mam panią malować, skoro pani już się namalowała”? 

Aby swój cel osiągnąć potrzebowała dużo czasu, sesje trwały po dwie godziny i było ich zazwyczaj około czterdziestu. Bezlitosna Zofia Stryjeńska ujęła to tak: „model się zestarzał, wyłysiał, ożenił, okocił, ona jeszcze odnajdywała nowe finezje kolorystyczne, musiał pozować, chciał czy nie chciał, chyba że umarł”. Nic dziwnego, że oczy modela wyrażały zmęczenie, zniechęcenie, obnażały prawdziwą naturę, w znużeniu nie było miejsca na aktorstwo, pozowanie i granie.

Jest na tej wystawie parę obrazów, które swą odmiennością czy wyjątkowością przykuwają moja uwagę. Otwierająca ekspozycję „Cyganka” różni się mocno od portretów późniejszych, choćby ze względu na upozowanie modelki. Młoda kobieta jest przedstawiona z pół profilu, jej zaczepne spojrzenie  zdradza jakąś ułomność. Ten wizerunek jest niepokojący – odnoszę wrażenie, że słyszę brzmienie jej głosu, widzę jej mimikę, jakiś nerwowy tik… 

Portretowana na typową Cygankę nie wygląda: ani jej rysy twarzy, ani strój nie powielają stereotypu. Nic o niej nie wiemy, podobnie jak o wielu innych modelach, zwłaszcza z monachijskiego okresu twórczości. 

Parę kroków dalej następny obraz: „Bretonka”.

Szczególnie w jego kontekście zastanawia mnie, dlaczego Boznańska zwana jest „szarą” malarką. „Bretonka” jest radosna światłem, paletą kolorów, urodą młodej panny – bardzo różni się od innych obrazów artystki. Nierzadko utrzymanych w jednej tonacji, ale przecież niekoniecznie szarej. Dominuje ciemna kolorystyka, częstokroć jedynymi jaśniejszymi plamami są twarz i dłonie. Czy szarość bierze się stąd, że rozpościeramy na całą twórczość malarki charakterystyczne barwy jej najbardziej znanego obrazu, czyli „Dziewczynki z chryzantemami”?

A może jednak powód jest inny? Może to emanująca z portretów melancholia i smutek każą nam postrzegać je jako zgaszone, właśnie szare?

Boznańska ewokuje szarość nie używając szarych barw.

Konterfekt Jadwigi Sapieżyny – hipnotyzują mnie jej wyraziste oczy, z których bije siła, zdeterminowanie i nieugiętość charakteru (nota bene jej syn, kardynał Sapieha odziedziczył po matce ten pełen głębi wzrok). Los wystawił ją jako kobietę i żonę na ciężką próbę: mąż zdradzał ją przez wiele lat z jej młodszą siostrą, która zaszła z nim w ciążę i urodziła synka. Aby zapobiec skandalowi Jadwiga udawała, że to ona jest w ciąży i adoptowała dziecko. Przez całe dzieciństwo, wczesną młodość ów przysposobiony chłopiec nie miał pojęcia, że piękna ciotka jest jego matką. Gdy się dowiedział, cały jego świat runął, on sam odciął się od rodziny i wyemigrował do Ameryki. 

Znajomi, nieznajomi, przyjaciele, zleceniodawcy, ówczesne sławy, anonimowe modelki – galeria postaci.

Niewiele jest pejzaży. „Krajobrazu nie da się posadzić na kanapie i kazać mu przychodzić kilkanaście razy do pracowni” – mawiała Boznańska. Jeśli coś na kształt pejzażu na wystawie jest, to najczęściej jest to widok z okna pracowni.

Zdarzają się wyjątki, na przykład „Widok Paryża” przedstawiający zamgloną paryską ulicę widzianą jakby przez szybę, po której spływają powoli krople deszczu. Czuje się wręcz wilgoć unoszącą się w powietrzu i słyszy krople deszczu. Mam wrażenie, że to ten sam deszcz, który pobrzmiewa w delikatnych akordach muzyki Erika Satie. Czy znała jego twórczość? Przypuszczam, że tak, więc może zainspirowana „Gymnopedie” namalowała Paryż w deszczu. A może ten deszcz wcale tam nie pada, może to tylko moja wyobraźnia?…

Wystawa cieszy się dobrą frekwencją, już na wernisażu dało się zauważyć ogromne zainteresowanie, które chyba zaskoczyło organizatorów. Na oprowadzanie kuratorskie bilety rozeszły się, jak ciepłe bułki. Nie dziwię się – Urszula Kozłowska-Zaucha jest uznaną specjalistką w dziedzinie malarstwa i okazji wysłuchania jej nie wolno zmarnować. 

Wystawę trzeba obejrzeć koniecznie, czasu jeszcze trochę jest, do 16.05.2024.

..Potem madame Boznańska  spakuje wszystkie obrazy i zabierze je z powrotem do Krakowa..